Pierwsza Komunia Agatki

Prawie dwa miesiące temu, 29. kwietnia, Agulina przystąpiła do Pierwszej Komunii Świętej. 



Mimo moich ogromnych obaw, jak w ogóle ten dzień wszyscy, z księżną na czele, przeżyją, było przepięknie. Spokojnie (nie licząc kilku małych foszków Agi, ale to głównie przez upał, jaki tego dnia panował), rodzinnie, wesoło, ale przede wszystkim wzruszająco. Tak, ja matka, dotychczas największa przeciwniczka Pierwszej Komunii Świętej dzieci z niepełnosprawnościami (przecież nasze dzieci i tak pierwsze będą zbawione i są święte już tu, na ziemi), naciskana przez Dziadka Jurka i znajomego księdza Mariana pytaniami "kiedy w końcu pozwolę Agacie przystąpić do Komunii", byłam tego dnia najbardziej wzruszona. Do podjęcia takiej decyzji długo dojrzewałam i nie ukrywam, że na to, że zdecydowałam się akurat w tym roku, miały ogromny wpływ inne dzieci z OREWu, które w tym samym czasie przystępowały do Komunii Świętej (przede wszystkim Wiki, koleżanka z grupy Aguli). 
Kiedy ubrałam Agatę w piękną, prostą albę, założyłam cudownie niepasujące do stroju granatowe buty ortopedyczne (jedyny gwarant, że księżna będzie chciała iść), spięłam włosy w zwykłego kucyka i nałożyłam na głowę piękny wianek (ślubny Cioci Michasi, kilka razy został odpowiednio udręczony i wylądował na ziemi - Michasiu przepraszamy, że tak cenny okaz został "troszeczkę" odkształcony), poczułam, że to jest Ten Dzień. Piękny Dzień. W samym kościele Aga zachowywała się wzorowo, ale nawet mnie to nie zdziwiło - co tydzień uczestniczy we Mszy, doskonale rozumie, co się Tam dzieje. Poza tym cały czas był z nią ukochany Dziadek. Aga była szczęśliwa, czuła się bezpieczna i wiedziała, że to, co się dzieje, to najpiękniejsza chwila dla człowieka wierzącego. Pierwszy foszek pojawił się po Mszy, kiedy musiała pozować fotografowi w pełnym słońcu i skwarze (zdjęcie mówi więcej, niż słowa). Drugi już w domu, kiedy nie mogła się doczekać ściągnięcia alby. I tyle. Reszta dnia była spokojna, bardzo spokojna. A gdy Aga mogła pójść spać, mimo gości w domu, o swojej normalnej porze, czyli o godzinie 17:00, to była najszczęśliwsza na świecie :)

Jeszcze raz bardzo, bardzo, baaaaardzo dziękujemy wszystkim, którzy byli z Agatą w tym pięknym dniu. Dziękujemy za wszystkie prezenty, upominki, pamiątki i tonę słodyczy ;) Obecność tylu osób, była dla mnie osobiście ogromnym zaskoczeniem, bo jak to ja, starałam się utrzymać ten dzień w tajemnicy, żeby Aga czuła się jak najbardziej komfortowo. Dlatego też nie było ogromnego przyjęcia w lokalu, długiej listy gości. Byli najbliżsi, przy których Agata jest sobą, nie stresuje się i jest bardzo spokojna. Mam nadzieję, że nikt z licznie przybyłych pod kościół nie poczuł się urażony, że nie został zaproszony na ciąg dalszy świętowania. Jeśli tak, to przepraszam!!

A na koniec kilka zdjęć :)