Co tam słychać u Aguli...

 


Dawno nic nie pisałam, więc nadszedł ten moment, żeby nadrobić zaległości.
Cały czas zastanawiam się, jak streścić ostatnich osiem miesięcy. Ciężko będzie, ale spróbuję.
Od urodzin Aguli i narodzin jej brata Stacha, mam wrażenie, że nic nie jest już takie samo. I nie, nie chodzi mi o to, że powiększył się skład rodzinny. Bardziej o to wszystko, co wydarzyło się w międzyczasie. Niecały miesiąc po wspomnianych urodzino-narodzinach zostaliśmy wszyscy zamknięci w domu. Agula nagle przestała jeździć na zajęcia, dzień w dzień zostawała w domu, w którym nie czarujmy się, ale wszystko było inne. Na szczęście Stachu był maleńki i większość dnia przesypiał, więc miałam czas, żeby jakoś "nadrobić" Adze braki ośrodkowe. 
Początkowo Agula się wkurzała i to bardzo, że nie może wychodzić, że nie jeździ do ośrodka, że dzień w dzień jest z nami zamknięta. Po pierwszym buncie przyszła bezsilność. Teoretycznie pogodziła się z tym, że jest w domu, ale było jej absolutnie wszystko jedno, co robimy. Najchętniej siedziałaby w jednej pozycji, oglądała bajki, zjadła, co ma zjeść i szła spać. I tak dzień w dzień. Brak rehabilitacji, zajęć z nauczycielem, logopedą i psychologiem bardzo szybko pokazał, jakie to wszystko jest dla Agaty ważne. Jeśli tylko pogoda pozwalała, wychodziliśmy na spacery, żeby choć trochę się rozruszała. Codziennie schodziła z trzeciego piętra, przechodziła do klatki obok, wchodziła na pierwsze piętro, odwiedzała dziadka, po czym wracała tą samą trasą (zejście z pierwszego, przejście do klatki obok i wejście na trzecie piętro do domu) - po kilku dniach siedzenia w domu taka aktywność była zabójcza. Kiedy już wróciła na zajęcia do ośrodka, to widać było gołym okiem jak odżyła i jak bardzo ją to ucieszyło. Długo jednak nie pochodziła, bo zaraz przyszła przerwa wakacyjna, która nam się z dwóch tygodni przeciągnęła aż do czterech. Ale w wakacje już było inaczej. Codziennie dużo aktywności ruchowej - i nie ważne, że upał, że najchętniej nic by nie robiła. Tata wziął na siebie długie spacery z księżną, bo w razie czego jest w stanie ją w locie złapać lub postawić, kiedy wyrżnie. Poza tym nie jest tak wrażliwy na jej warczenie i akty rozpaczy (słania się, łapie, próbuje wdrapać na ręce - mnie przy takich zachowaniach boli serce i pozwoliłabym jej siedzieć, byle nie marudziła, a to nie jest dobre. To wcale nie jest dobre, bo może doprowadzić do tego, że kiedyś usiądzie i już nie wstanie). Dużo czasu spędzaliśmy na działce. Huśtawka, hamak, basen, kocyk na trawie - nic więcej do szczęścia nie było potrzebne. 
We wrześniu Aga wróciła na zajęcia w ośrodku. I od tego czasu, poza kilkoma pojedynczymi dniami nieobecności, chodzi tam cały czas. Na szczęście mimo wielu niezależnych od nas zmian w otoczeniu, grupa rewalidacyjno-wychowawcza została taka sama na kolejny rok szkolny. Pani Ania - nauczycielka, Pani Kornelia - opiekunka, Paulinka, Ewka i Tomek - codzienni współtowarzysze. Cudowne jest to, że grupa, z którą Aga, poza domem, spędza najwięcej czasu, jest niezmieniona, bo to daje Aguli naprawdę duże poczucie stabilności, zapewnia jakże potrzebną dzisiaj rutynę i powtarzalność. Aga chodzi do ośrodka naprawdę chętnie. Codziennie wstaje o 6 i tylko na mnie warczy, kiedy ją chcę ubrać, dlatego ostatnio ubiera ją tata :) Codziennie wraca koło 13 i sama dzielnie wmaszerowuje na trzecie piętro i już od progu szuka wzrokiem Stacha, który niezmiennie, dzień w dzień wita ją wielkim uśmiechem. 
A o problemach, między innymi o tym, że Aga nam się coraz bardziej krzywi, napiszę wieczorem. Ten post niech będzie pozytywny. Bo dzisiaj, kiedy nie wiadomo, co nas czeka kolejnego dnia, takie małe, codzienne radości są najpiękniejsze.

A że wczoraj były mikołajki, to nasza cudowna, naprawdę duża Agula przesyła wszystkim gorące pozdrowienia:








W galerii natomiast dodałam kilka zdjęć z ubiegłego roku szkolnego - można je zobaczyć tutaj