17...



W ubiegłą sobotę Agula skończyła 17 lat. Kosmos. Niemożliwe. W sumie do dzisiaj nie wierzę, że za rok Agulina skończy magiczne 18 lat. Nadal jest moim małym pompeluszkiem, najpiękniejszym prezentem-niespodzianką. Moja mała córeczka - przecież już nie tak mała. W tym roku jednak nie ma żadnych "gdyby", nie ma porównywania do zdrowych rówieśników. W tym roku było świętowanie trochę ze łzami w tle. Z wściekłością na Retta, trochę na niesprawiedliwość, trochę "dlaczego". Ale to wszystko bez niej- w ciemnej sypialni, w której Mąż też milczy i pozwala mi po swojemu ze wszystkim się oswoić, w drodze powrotnej z kolejnej wizyty lekarskiej, kiedy nie mam siły rozmawiać przytłoczona kolejnymi informacjami, w "rozmowie" przez smarki na ramionach dwóch osób, które są obok i niesamowicie wspierają. Z Agą natomiast świętujemy codziennie, z uśmiechem, z tuleniem, z głasianiem. Cieszymy się wszystkim, każdą najmniejszą pierdołą, każdym dniem razem. 

Aga świętowała, jak zwykle, podwójnie. W Ośrodku, swoim drugim domu już w piątek, 17.lutego, a w dniu swoich urodzin w domu z Babcią i Dziadkiem. Świętowanie zakończyło się Mszą Świętą. Dziękujemy za zorganizowanie imprezy w Ośrodku, za wszystkie dobre słowa, za obecność, za prezenty i życzenia. Aga świętowała iście królewsko :) Choć dietetycznie, bez tortów i innych ukochanych przyjemność (ale ciacho mamy też daje radę ;)) Ciąg dalszy nastąpi, jak Ciocia i reszta rodzinki wyzdrowieją i przyjadą nie rozsiewając zarazków :) 

Od trzech lat nie jest jej dane świętowanie w pojedynkę - dzielą się tym świętowaniem ze Stachem i jest podwójnie wesoło i prezentowo. Ale, co najważniejsze - Aga nie stresuje się już palącą się świeczką - teraz pomocny brat zdmuchnie i swoją i jej i wszyscy są zadowoleni!! 



I jak to w życiu bywa, nie może być wiecznie cukierkowo i bezproblemowo...

Aga miała ciężki ostatni miesiąc. Nagłe ataki bólowe, szukanie przyczyny, tragiczne wyniki krwi. Kolejne konsultacje lekarskie i kolejne niewiadome. USG wyjaśniło praktycznie wszystko - pęcherzyk żółciowy zawalony drobnymi kamyczkami. Miało prawo boleć i to bardzo. I naprawdę bolało - przy ostatnim ataku nie wiedzieliśmy, co robić, jak pomóc. Przerażenie w oczach Agaty i ten krzyk, taki miażdżący serce matki. Coś strasznego i tak naprawdę pierwsze zderzenie z chorobą Agaty i moją bezsilnością. Bo jak pomóc, kiedy nie wiadomo, co boli. Jak pomóc, kiedy w bólu nic do niej nie dociera. Wciskanie leków na siłę i modlitwa, żeby wreszcie przeszło. Teraz na szczęście już wiemy, co boli. Przy ostatnim razie jeszcze nie wiedzieliśmy. Ale od kiedy wiemy, praktycznie wszystko się zmieniło. Wszystkie przyjemności, jakie Aga miała, poszły w odstawkę. Dieta, dieta i jeszcze raz dieta. I na razie jest spokój. 13. marca chirurg i decyzja, co dalej...

W międzyczasie konsultacje ze specjalistami. 3. lutego pojechaliśmy do Poznania skonsultować stopę. Przy okazji kontrolne RTG i decyzja lekarza, że musimy iść dalej i konsultować kręgosłup. Więc w ramach prezentu urodzinowego, 20. lutego pojechaliśmy do Białegostoku. Skrzywienie jest okrutne (95 i 85 stopni). Operacja? Wyciąg? Zostawić? Trzeba będzie wybrać mniejsze zło. Tu nie ma dobrej decyzji- każda będzie za sobą ciągnąć lawinę obwiniania (czemu nie zrobiłam tego drugiego, czemu dopiero teraz itp. itd.). Psychicznie jestem zmiażdżona- niby wiedziałam, że do tego dojdzie, ale jednak nie byłam gotowa. Nikt nie jest gotowy. Żadna matka nie jest gotowa na podejmowanie TAKICH decyzji. Ale walczę ze swoimi słabościami, bo dla niej trzeba walczyć. Dla niej codziennie wstaję i codziennie modlę się o siłę, bo Aga potrzebuje mnie silnej i walczącej. O nią, za nią, dla niej.. Agata, Agatka, pompeluszek, moja najdzielniejsza, najpiękniejsza i najwspanialsza Córka!